niedziela, 10 czerwca 2012

stan codziennej rutynocholii


Zbyt długo miałem za Pana rzeczywistość. Trzy miesiące trzeźwości bez odlotów, niedomówień, zaników dykcji i wyobrażeń niewymuszanych. Martwię się o swoje tętno. Biegam wolniej, wolniej łączę słowa i często zapominam co znaczą, nim jeszcze nawet pojawią się, mrugną. Smutna konieczność spowodowana niczym. Nie ma powodów. Skutki zagubione lęgną w sferze wspomnień. Wypalone te dziury tylko przy większym wietrze dają się we znaki. Gdy przefruwają tak kolejne myśli, pieszcząc nieosłonięte fragmenty mięsa, łaskotanie opanowuje od żuchwy po włosy. Szemranie swego rodzaju szepty maniakalnie zauszne. To jest najgorsze w byciu rzeczywistym, rozumiesz? Że dotykają cię rzeczy które nie mają rąk. Wolałbym coś co mnie chociaż zabija. Nudno jest tak w bezpiecznej rutynie nienarkotycznych półświatków

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz