wtorek, 8 maja 2012

Trzepanie nogą


     Kiedy znalazłaś już wszystkie czułe punkty na moich kolanach i udach, zabrałaś się za plecy. Szukając wgłębień między kręgami, zakończeń nerwów, zmarzniętych i schowanych pod swetrem fragmentów pozdzieranej skóry, dotarłaś znów tam, gdzie wcześniej. W miejsce, które odbiera mowę; w miejsce kradnące ruchom świadomość. Choć to tylko ręka. Boże. Dziwem nie ruszam nogami. Nie znałem wcześniej delikatności własnego ciała. Zakwasy. Pewnie to tylko kwas mlekowy. Matko. Żeby tak? Formuję zdania z siniaków nabytych przyjemnych łaskotek. Słowem maluję tę ławkę, mimo iż wiele słów już na niej. Z reguły wulgarnych. Lecz i Ty czasem klniesz. Niewinnie.
     Znów rzuciłem głową w tył. Teraz nie ruszałem już nogą. Błagalnym spojrzeniem żebrając o łaskę, mrugałem. Gniotłaś dalej. Uśmiechałaś się, formując kolejne walce ze zwałów nadmiaru mojej skóry. Przyjemność w bólu. Ból w przyjemności. Pieszczące ciepło ogrzanych chuchnięciem palców, pomadka czy szminka na ustach. Niemęska. Nie wiem jak odmówić. Nie ma pytań. Władniesz.
     Przepraszam rzadko. Prawie nigdy. Wraz z ostatnim metafizycznym uczuciem, odpłynęła ze mnie litość i żal. Została cielesność. Ta cielność, która teraz tak dziwnie działa na mózg. Ustało.
     Stop. Jak w telegramie. Na pamięć znam już je. Pamiętam. Cóż z tego? Pamiętam też ceny. I czasem nie zamykam w porę ust

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz