Byłem wolny. Spuszczałem kajdany,
zrzucałem łańcuchy trzymające mnie tak nisko przy ziemi, zwane
cielesnością. Leciałem, gdzie poniosła mnie wyobraźnia.
Zatapiałem się w świecie bez skazy. W świecie samego siebie. W
świecie doskonałym. Dążyłem do tego od zawsze. Chciałem być
Nad. Chciałem być nad tym czy mogę być. Czym chcieliście bym
był. Czym bóg, kimkolwiek jest, chciał bym był. Kim jest przy
mnie bóg? Jest tylko małą literą, ja wielką. On ma trzy litery,
ja osiem. Ja niszczę, on siedzi bez ruchu. Ja tworzę, on siedzi bez
ruchu. Ja ożywiam, zabijam, gwałcę, rozpieszczam- nawet nie
drgnie. W niego wierzą miliony, we mnie jedna jedyna jednostka. Lecz
czy nie w jedności jest siła i prawdziwości mojej wiary? Nigdy nie
wierzyłem tak mocno. Podsuwali mi różne bajki; czytałem, śmiałem
się, płakałem, z politowaniem odkładałem w piąty kąt rozsądku.
Prawdę ujrzałem w lustrze,
Uwielbiałaś mój chory egoizm. W
Twoich oczach byłem Panem, Władcą. Choć nigdy nie chciałem
panować. Nad Tobą. Nad Nimi, Społecznie niepoczytalny, szukający
poczytalności. W szukaniu znalazłem modlitwę. Modlitwę bez ofiar.
Modlitwę bez bezczelności. Wszedłem w transcendencję. A stamtąd
się nie wychodzi.
To brak szacunku. To samouwielbienie.
To nieistnienie cnót. Cyniczny hedonizm stoika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz