czwartek, 25 kwietnia 2013

Odkopane z sterty kartek nienazwanych


     Dzień jak co dzień niecodzienny. Dobry film, kawa, park ten sam od roku i książka. Książka w okładce. Papierowej. Książka cała z papieru. Ciekaw ile liter tam by było, gdyby je mierzyć w kilogramach i czy najadłbym się, a apetyt mam wilczy. Szczególnie na atrament i tusz drukarski. Jadłbym je, lizał, ssał dzień cały, w słodyczy ich topiłbym pot cały jaki z oczu bólu cieknie mi po policzkach lub łzy słone jak sól sama od tych liter czytania. Kamienna.
     Ona mówi że idzie jesień. Ja mówię, że połowa lata, a ona mi wtedy: Jesień idzie!”. Pytam gdzie, a ona: „Patrz liść”. I rzeczywiście, liść tam zawsze jest. Jeden albo dwa, pożółkłe nawet czasem, choć w przeważającej większości to ofiary wiatru najzwyklejszego, co im życie odebrał w kwiecie wieku, gdy zielone wciąż jeszcze. Jak to liście. Szkoda mi tych liści, choć są w sumie jak ludzie, bardziej tylko zieleni, w sumie jak to liście, co dziwić nie powinno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz