poniedziałek, 10 lutego 2014

Stukot

     X milczy, ja wykrwawiam się na ławkę, ludzie patrzą na mnie zgoła morderczo. Kiedy idę tak cały we krwi, szalikowo zaschnięty, oczy ich wędrujące z góry na dół zdają się przyklejać, przylegać do mnie ściśle, niby szukając ofiary, żarłoczne i chciwe. Kolejno umykają rozpękane kostki bruku, platoniczny blask latarni nadaje postrzępionej skórze dłoni niewyraźny karmazynowo-złoty połysk. Z ich nosów wydobywa się dym, powietrze cuchnie siarką, delikatnie w pewnych akcentach czekoladowe roztapia się na rozżarzonych pomarańczowo fasadach kamienic, wtedy chłonięte przezeń światło przenika dogłębnie całą materię Rynku, wprowadzając zastany od dawna fundament w niewyraźną, subtelną wibrację.
     Kropla. Jedna. Wzbija tuman pary. Biało-szare kłęby w nieznośnie arytmicznym tańcu, nakładane na siebie, przepływające wzajemnie. Drugi. Tuman pary obok. Dłonie zbliżają się, dotykają skroplenia - poczucie ulgi, czas wydaje się zwalniać, wraz z trzecią łzą następuje zupełne niemal zatrzymanie. Zmienia się zapach kolorów, kolory zapachów...
     Coś w oddali... słychać... jakby. Stukot. Kot z setką nóg. Może to Bóg? Nie, Bóg nie ma wąsów.

(10.02.14)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz